Tego dnia zaczepił mnie Pan E. Paliłam akurat pod sklepem. Pan E, jak to Panowie. Mógłby być moim ojcem. Kręcił się tu i ówdzie, majstrował przy czymś w okolicznych budynkach. Pierwszy raz widziałam go dzień wcześniej.
Oczywiście, jak zaczepił mnie na tej fajce, to od razu poleciał tekst, że szkoda zdrowia. Na szczęśie nie zagłębiał się dalej w ten temat. Pech chciał, że jak po raz drugi tego dnia zrobiłam zobie taką przerwę, także go spotkałam. "Znowu?" - poleciał komentarz. Za trzecim razem spytał tylko, czy pogoda mnie nie zniechęca. Za czwartym... roześmieliśmy się obydwoje. I wdaliśmy się w pogawędkę.
O pogodzie, o nudzie, o nerwach i o sposobach na zabicie czasu...
Aż w końcu Pan E stwierdził: Jezusssmaria, taka młoda dziewczyna, a taka zrezygnowana i zmęczona życiem!
Roześmiałam się.
Miałam ochotę spytać, czy aż tak to widać?
Ale nie. Bo to nie jest w zasadzie tak. Chociaż dopiero później się nad tym zastanowiłam.
To nie rezygnacja i zmęczenie życiem. To tylko może się tak wydawać.
Ja po prostu mam już co kochać. Kogo kochać. Dla kogo żyć. Osiągnęłam swój cel. Teraz pozostaje mi już tylko dbanie o tę istotę do kochania.
Czy to dużo? Czy mało? Każdy odpowie inaczej. Bo w końcu każdy chce od życia czego innego, prawda?
Bo nawet kiedy podczas wschodu słońca brakuje głównego aktora na scenie, wschód nadal pozostaje wschodem. Pięknym.
Jednak ta pewność wyrażona w słowach "Mam kogo kochać. Dla kogo żyć. Osiągnęłam swój cel" musi budzić wątpliwość, skoro twarz smutna i zrezygnowana. Spełnienie grozi nudą:-)
OdpowiedzUsuńCzyli nie jestem przekonująca? Hmm... Wobec tego chyba muszę na tym popracować ;)
Usuń