To pojechałam, bo w zasadzie miałam już dawno, ale jakoś ciężko się było zebrać. A niedziela to był dla mnie ostatni możliwy termin. W końcu poniedziałek rozpoczął 9-dniowy tydzień pracy... Pojechałam, będąc nie do końca na siłach. Przeziębienie robi co raz drobne kroczki - to w tył, to w przód, a akurat wtedy był ten przedni. Do tego kilka innych rzeczy pogarszających, co prawda nie humor, ale jednak ogólne samopoczucie.
Dlaczego miasto kawy i papierosów? Nazwałam je tak na studiach. Kokretniej - na czwartym roku, kiedy przeprowadziłam sie do LPA i zaczęłam dojeżdżać na zajęcia. Pierwsze, co robiłam po przyjściu na uczelnię to było skierowanie się do pewnego, konkretnego automatu i zaopatrzenie się w kawę. Miałam taką ulubioną. I z tą kawą idziemy palić.
I zabawne, że w mieście wysiadłam akurat koło mojej uczelni. Trochę się zmieniło. Gdzieś pomalowali, gdzieś odświeżyli. Na placu koło pomnika jakiś dziwny pan siedzi na ławeczce. Jakoś nie chciało mi się przyglądać dokładniej kto to. Ale humanik stoi tak jak stał. Biblioteka również się nie zmieniła. Ileż to to razy chodziło się tą trasą, ooo!
A stąd do mojego puktu docelowego blisko. Galeria handlowa. W LPA takich nie ma. A więc każde wieksze zakupy - trzeba przyjachać tutaj.
Mijam jeszcze znajomą uliczkę. Faryka Kopii ma się świetnie. HotKot zmienił nazwę. To taki bar fast foodowy, w którym zawsze wisiała informacja, że właściciel nie ponosi odpowedzialności za jedzenie zabrane przez głodnego studenta. Mój ulubiony bar, do którego często śmigałam na frytki z sosem czosnkowym też jeszcze jest.
I galeria. Przy wejściu dziewuszki rozdają kawę. Super. Jakaś pierniczkowa. Cokolwiek. Będę miała czym popić proszki przeciwbólowe...
I zaczynamy rajd po sklepach.
Nie było to łatwe, nie było to szybkie. Tak ciężko się zdecydować, szczególnie jeśli chodzi o małego. Czy nie za małe, czy nie za duże, czy dobry kolor, a może jednak co innego? Ale udało się w końcu. Jeszcze może zobaczymy coś z zabawek... I dobrze, że zobaczyłam, bo przy okazji dorwałam cośki na prezent dla moich siostrzeńców. Ale nie napiszę co, bo czasem tu zaglądają ;)
Tylko... pipczałam. Też się zawsze stresujecie przechodząc przez bramki? No i pipczałam. Zaraz przyszła pani, obejrzała zakupy... Pewnie zabezpieczenia nie są zdjęte... Machnęła reklamówką przez bramkę. Pipczy. Niech pani idzie, będzie brzęczeć, ale to nic. No okej.
To lecimy z powrotem. Ale powoli i bez pośpiechu. Przecież czas nas nie goni, nie pędzę na żaden autobus. To ludzie pędzą. Nie ja.
Na deptaku nie ma zbyt wielu ludzi. Da się swobodnie przejść. Ech, ileż to razy było to niemożliwe?
Dekoracje świąteczne. Sponsorowane przez lokalny browar. Czy tylko mnie to bawi? Ładne, owszem, ale... Coś tu chyba jest nie tak...
Choinka pod ratuszem. Ciepłych świąt życzy firma zajmująca się ogrzewaniem... Relama na każdym kroku.
Ale idziemy. Nie zatrzyujemy się. Nie tutaj.
Stare miasto, tak, tu można iść dużo wolniej.
I Plac Farny. Moje uubione miejsce.
Latem zawsze pełno tu miziających się par. Ale i tak je lubię. Mimo wszystko - cisza, spokój.
To tu właśnie nawzałam LBN miastem kawy i papierosów. W pewien mglisty i niezbyt ciepły poranek, kiedy zatrzymałam się tu, jak teraz, w drodze na PKS. I przecież stąd, właśnie stąd rozciąga się niepowtarzalny widok. Na miasto. Na dymiące kominy i ruchliwe ulice.
Akurat była mgła, więc nie mogłam go"złapać". Ale na pewno nadrobię.
A koło Placu Farnego nie mogę przejść bez chociaż chwili na zatrzymanie się.
Ale w końcu lecimy dalej.
Schody. Też je zawsze lubiłam. Liczyłam, skakałam...
I zamek. Zamek, w którym, jak to kiedyś powiedziała mała córeczka jednego z doktorów na mojej uczelni, nie mogła mieszkać nigdy żadna księżniczka.
I pks. Żegnamy miasto kawy i papierosów, wracając do domu.
Na pewno wrócimy tu jeszcze.
Ina
Widzę że w H&M się pipczało :)) Co kupiłaś?
OdpowiedzUsuńCoś bordowego i coś w kratkę ;) Ech, najchętniej wyniosłabym połowę działu dziecięcego ;)
UsuńZaintrygował mnie zamek, na którym nigdy nie mogła mieszkać żadna księżniczka.
OdpowiedzUsuńFajnie tak spacerować po własnych śladach, zostawionych kiedyś, kiedyś... Często to robię.
Sentymentalna dusza z Ciebie wyszła ;-)
Ten zamek ma smutną historię. Więzienie carskie, więzienie hitlerowskie, po wojnie też... Ginie w tym nawet blask Unii Lubelskiej, tu podpisanej.
UsuńHoho, to miejsce przesiąknięte historią.
UsuńI niestety także krwią.
Czyli, jak mawia moja koleżanka: szoping, duping i kawing :)
OdpowiedzUsuńFajne zdjęcia, zwłaszcza latarnia na Farnym.
OdpowiedzUsuńSzoping, duping i kawing :D
Zapodam to hasło koleżankom - galeriankom :)))
A na pierwszym zdjęciu za plecami masz Pocztę Główną.... :)))
OdpowiedzUsuńNawet nie stawiam znaku zapytania, tak bardzo jestem tego pewna!
Tak, tak, a obok niej plac Czechowicza ;)
UsuńI coś czuję, że uczelnia nasza wspólna, tylko kierunek na pewno inny.
UsuńFenomen dwóch pewnych uczelni polega na tym, że ludzie z naszych okolic jakoś bardziej "uważają" jedną, a cała reszta Polski drugą. Widać to po studentach - na jednej sporo jest osób z lubelszczyzny, na drugiej - z różnych końców kraju. Zgodnie z tym założeniem obstawiam więc, że pewnie jednak na różnych studiowałyśmy...
UsuńBo ja z tej, zwanej przez niektórch "komunistyczną" jestem... (ale polonistyke ma lepszą niż "ta druga" - o!) :)
ale ja pochodzę z... LC :-)))
Usuńi stamtąd startowałam na studia... a uczelnię tę 'komunistyczną' wybrałam między innymi dlatego, że na tej drugiej wtedy jeszcze nie było... matematyki :)
O, to mnie trochę zaskoczyłaś ;) Jak najpozytywniej ;)
UsuńTylko nie potrafię rozszyfrować LC :D
Z LBN niecałe 70 km na południowy wschód... Już wiesz?
UsuńJeżeli miasto to ma coś wspólnego z białym duszkiem i kredą, to tak ;)
UsuńTrafiony, zatopiony :)
UsuńRozmarzyłam się...
OdpowiedzUsuńLublin, moja miłość od pierwszego wejrzenia, mogłabym tam dziś zamieszkać. I mam tam najlepszą koleżankę (dlaczego tak daleko, buuu ), która mówi pieszczotliwie Lublynek :))
p.s. Jedynie PKS wydał mi się koszmarny :)
PKS nieciekawy, zgodzę się ;)
UsuńCoś z tym jest, że wiele osób "u nas" po "L" wypowiada "Y" zamiast "I". Dla wielu osób już do końca życia będę "Karolyną" ;)
Uwielbiam, to jej "Y" :)) Zresztą mam roztoczańskie korzenie i od zawsze ciągnęło mnie na Wschód. Mój Dziadzio nieźle nawijał po "chachłacku", wiele słów pamiętam, to były czasy ;) Mówi się, że Parczew, to stolica szeroko pojętej gwary chachłackiej, prawda?
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, pierwszy raz spotkałam się z tym określeniem. Aż musiałam sobie wygooglać ;) Parczew, chyba nie, jak już to raczej Włodawa. Ale głowy za to nie dam. U nas jest to twarde "L", czasami akcentowanie na pierwszej sylabie, jakichś specjalnych słów konkretnych słów nie zauważyłam. No i podobno wszyscy ze Wschodu śpiewamy jak mówimy - czego ja co prawda nie zauważam, ale często ludzie, którzy przyjeżdżali z innych rejonów Polski twierdzili, ze rzeczywiście tak jest, więc pewnie "musi tak" ;)
UsuńMam w Lublinie dużą rodzinę. I gdzieś w koło Lublina także. A niestety byłam tam ze trzy razy wszystkiego razem. Z czego raz były to bardzo smutne okoliczności, Ale i tak dobrze mi się kojarzy. Ja mam takie wspomnienia związane z Poznaniem, w którym chyba z 10 lat mieszkałam- studia i LO. I jeszcze rok czy dwa lata gdzieś w międzyczasie przeleciały ;) Oj bardzo lubię wracać w moje miejsca, wspominać tamte głosy, zapachy, myśli, ludzi... Ja od czerwca czekam na taką wycieczkę... Jeszcze trochę sobie poczekam...
OdpowiedzUsuńuwielbiam te tereny! często na nie wracam na wakacje lub kursy:)- zakochalam sie jeszcze w liceum....wspanialy klimat, jakos mniej pospiechu i pedu, ludzie zyczliwi- boskosc!
OdpowiedzUsuń