Jestem słodka bez cukru, czyli wyznania słodyczoholiczki


Cześć, jestem Ina, mam nie-ważne-ile lat i jestem slodyczoholiczką. Pozostanę nią do końca życia. Ale niedługo minie pół roku, odkąd jestem na detoksie. Nie chwaląc się, idzie mi całkiem nieźle. Oby tylko się nie skiepściło.

Marzec 2015. Cotygodniowe zakupy. W koszyku ląduje czekolada. Muszę mieć do kawy. Do tego paczka cukierków - to na drogę do domu. Julek co drugi dzień przynosi od dziadków ciasteczka, pierniczki, czekoladki... a sam tego praktycznie nie je. Ktoś musi więc się tym zająć. Bez kawy ani rusz! Mocna. Z mlekiem. Słodka. Jakieś 4-5 dziennie. W pracy - też coś trzeba zjeść. Na przykład dwie słodkie drożdżówki. Codziennie. Panie z piekarni już mnie bardzo dobrze znają. Żadne słodycze nie poleżą za długo w moim domu. Nie spocznę, dopóki nie opróżnię paczki. Świadomość, że gdzieś tam leżą ciastka, leżą i czekają na mnie, zakłóca mi wykonywanie nawet prostych czynności.

Ina - słodyczoholiczka.

Zmiany, nie tylko w swojej diecie, ale też ogólnie, w stylu życia, wprowadziłam wiosną. Nie, nic mnie do nich nie zmusiło. Ale miałam swoje, mniej lub bardziej dziwne powody. Zmiany miały różny charakter: jedne były wręcz niezauważalne, inne natomiast przysporzyły mi wielu trudności. A największe problemy sprawił mi właśnie cukier.

Dlaczego całkiem z niego zrezygnowałam? Bo jest be. Ale nie będę się tutaj rozwodzić na ten temat. Inni robią to dużo lepiej ode mnie.


A dla zainteresowanych, więcej TUTAJ.

Tak więc, na pierwszy ogień poszły napoje. Soczków i gazowanych nie pijałam praktycznie wcale. Ale z ciepłymi... Herbaty nie słodzę przez pół swojego życia, jednak kawa zawsze musiała być pocukrzona. Miałam kilka podejść do odstawienia słodzideł , ale zawsze szybko kończyły się niepowodzeniem. Uzależnienie od cukru było silniejsze. Aż pewnego dnia postanowiłam spróbować nieco inaczej, mianowicie... zaczęłam sobie robić słabszą kawę. Już nie z dwóch kopiastych łyżeczek, ale z połowy, połowy łyżeczki. I taka kawa smakowała mi nawet bez cukru. Wiem, ktoś zaraz powie - jak można to pić. To już nie jest kawa. Za słaba. Lura taka... Ale mnie taka lura smakuje. 
Przy okazji udało mi się ograniczyć ilość wypijanych dziennie kaw z 4 do 2. Pierwszą zawsze mam z rana (ale nie na pusty żołądek), a drugą po pracy.

Ale przecież cukier to nie tylko białe (lub brązowe) kryształki. To głównie słodycze. To, że przestałam je kupować, niewiele w zasadzie zmieniło. Trzeba było jeszcze tupnąć nogą i odbyć kilka rozmów. Ale udało się. Julo już nie nosi do domu słodkości. Może ze dwa razy przytargał ze sobą jakieś ciastka, ale oddałam je z powrotem. Pięknie poprosiłam, żeby zamiast ciastek kupowano mu co innego. Oczywiście, byłabym naiwna, gdybym myślała, że mały wcale nie je słodyczy u dziadków. Je na pewno. Ale raczej niewiele. Przynajmniej mam nadzieję. I na pewno nie nosi ich już do domu..
Z drożdżówek także udało mi się zrezygnować. Do pracy biorę kanapki. Słodyczom sklepowym mówię "nie!". Nie było łatwo, zwłaszcza na początku, zwłaszcza, kiedy mijałam półki z cukierkami, batonikami, czekoladkami... Ale udało się. Żyję be cukru. Co wcale nie znaczy, że nie jest mi słodko.


Kiedy pozbyłam się cukru ze swojego menu, powstała pewna luka. Bo wiecie... Bo na pewno znacie to uczucie, kiedy tak bardzo chce się coś słodkiego... I co wtedy? Jeśli nie cukier, to co?

Pomysłów jest sporo. Naprawdę. Jest w czym wybierać. A ja postawiłam na owoce.

Banany, tak, banany! Pochłaniam je niemalże w ilościach hurtowych. Chociaż ostatnio jabłka dzielnie dotrzymują im kroku. Latem - truskawki, maliny, jeżyny... do wyboru do koloru. Muszę się jednak przyznać, że na początku zastanawiałam się, czy aby na pewno "cukier" w owocach mi wystarczy, czy nie będzie za mało słodki. Moje obawy jednak rozwiały się już pryz pierwszej sałatce owocowej - była idealna!
Owoce - jeśli nie świeże, to suszone. R jak rodzynki, D jak daktyle i Ż jak żurawina. Idealne do podjadania. oj, tak! Ale nie tylko do podjadania. Świetnie zastępują cukier w rozmaitych deserach. Trudno uwierzyć? Trzeba po prostu spróbować.

Ze słodyczy nie zrezygnowałam jednak całkowicie. Tylko z tych sklepowych i tych zawierających cukier. Czyli z większości ;) Zawsze jednak pozostaje nam możliwość samodzielnego przygotowania deserów, prawda? A wszystkie je można dosładzać na sto tysięcy sposobów. Ja najczęściej używam miodu lub daktyli. Jak się okazuje, w sieci jest pełno przepisów na bezcukrowe słodycze. A nawet jeśli nie można czegoś znaleźć - zawsze pozostaje nam po prostu zastąpienie cukru czymś bardziej naturalnym. Problemem bywają proporcje - ale to już indywidualna kwestia. W końcu każdy ma inny smak.


Tak więc, to już prawie pół roku bez cukru. Czy zauważyłam jakieś zmiany? Oczywiście! Przede wszystkim, ludzie się na mnie dziwnie patrzą, jak im o tym mówię. "Ale jak to, w ogóle nie jesz słodyczy?". Patrzeć na ich zdziwione miny... to naprawdę zabawne. Bo gdybym powiedziała, że nie lubię, to pewnie nit by nie zaczepiał tematu. Ale ja przecież lubię. Tylko nie takie "normalne".
Co jeszcze się zmieniło? To, jak odczuwam smak. Ale tę akurat zmianę zauważyłam bardzo szybko, bo już jakiś miesiąc po odstawieniu cukru. Za sklepowymi soczkami nie przepadałam nigdy, jednak czasem, gdy wychodzi się do baru ze znajomymi, a jest za gorąco na herbatę, trzeba zamówić coś innego. Właśnie sok na przykład. Więc się zamawia, a potem ciężko jest go wypić, bo jest jakby... za słodki? Tak, smak zmienił mi się porządnie. Nieraz zauważyłam, że coś, co jest dla mnie słodkie, dla innych nie jest słodkie wcale. Mój organizm nie potrzebuje już tyle słodyczy, co wcześniej. Ma słodycz w sobie ;) 
Czy czuję się lepiej? Czy zauważyłam poprawę zdrowia, cokolwiek w tym stylu? Z rozbrajającą szczerością powiem: nie wiem. Ale na pewno dodaje mi energii sama świadomość, że udaje mi się walczyć z cukrem w moim życiu. 
Nie zaklinam się. Może kiedyś do niego wrócę. Choć wolałabym nie. 
Na urodzinach Jula zostałam "zmuszona" przez solenizanta do zjedzenia jednego cukierka. No dobra... dla dziecka tego nie zrobię? Toż zrobię... I wiecie co? Wcale mi nie smakował. Był ohydny i mdły. Zdecydowanie wolę swoje nutelle bananowo - orzechowe czy daktylowy budyń. Albo garść rodzynków. 

A propos rodzynków...
Pewne zwyczaje jednak pozostały. Na przykład podjadanie w środku nocy. Niezdrowo - tak, wiem, niezdrowo. Ale na pewno lepiej banany czy rodzinki, niż jakieś chipsy, ciastka, czekoladki....



Tak więc... Trzymajcie za mnie kciuki, abym wytrwała w tym dalej i... bananowego dnia życzę! ;)

Ina

5 komentarzy:

  1. Oj, kochana! twoj dzisiejszy post to balsam na moje serce: serce slodyczoholiczki! walcze, walcze z roznym skutkiem, ale przyklady takie jak twoj dodaja mi sil i nadziei :):):) buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymam kciuki mocno że az się pocą, no i nie ukrywam sprawia to trochę trudu przy pisaniu na klawiaturze.
    Ja ograniczyłam - herbaty nie słodycze chyba już od dobrych 15 lat, kawę miodem, dodaje cynamonu i kardamonu, taki już zwyczaj od kilku lat - jest pyszna gorzej gdzieś na wychodnym, wtedy gorzka niiestety.
    Ciasta lubię, ale nie często, - od czasu do czadu i tu się pojawia cukier.
    W zasadzie zastępuje go miodem.
    Cukierków nie lubię, czekoladę - tak sobie, choć i owszem, trufli czekoladowych nie odmówię.
    Ale staram się unikać.
    No i podziw składam w ukłonie że tak dajesz radę. - Bravissimo!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm, no i zaczęłam myśleć jak to jest ze mną. Bo ja w zasadzie chyba słodyczy nie lubię, ale nie powiem żebym unikała cukru. Nie dalej jak w niedzielę zjadłam u mamy pyszną drożdżówkę. Z maminej drożdżówki nie zrezygnuję raczej :)
    O i w tym momencie mogę zrozumieć że niełatwo było ci te słodycze odstawić ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje :)

    jestem uzależniona od daktyli :)
    poza tym, mam to szczęście, że nie lubię czekolady, a po słodkim mnie mdli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja właśnie od wczoraj jestem na detoksie antysłodyczom!!!!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde pozostawione słowo ;)

Copyright © 2016 Świat według Iny , Blogger