Mała cholera

Wiecie, że jestem aspołeczna? Wiecie, że nie lubię ludzi?
Ale w takich chwilach czuję, że to wszystko jest jak najbardziej uzasadnione.
Otóż...

Wieczór. Podjeżdża samochód. Podjeżdża i wyrzuca coś. To coś trafia na moje podwórko, w związku z czym nie mogę spać w nocy, bo mi koncertuje pod oknem. Jednak dopiero rano wychodzę z domu, żeby to coś zobaczyć. A to coś to Mała Cholera.



Nie, nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla takiego zachowania. Chociaż... Co, może powinnam być wdzięczna kierowcy owego samochodu, że nie przywiązał kotka do drzewa w lesie, albo że nie utopił go w rzece?
Usprawiedliwienia nie ma, ale Cholera jest.


Dlaczego Mała Cholera? Bo Przez pierwsze dwa dni ganiałam za nią po podwórku jak głupia, a ona nie dała się złapać. Chowała się pod zaparkowanymi samochodami. I miauczała. Jak cholera! Stanie pod samochodem, patrzy się na mnie i miauczy. Ale jak zrobię krok do przodu, to ucieka tak, że za nic w świecie jej nie dosięgnę. A jak zrobię krok do tyłu to wychodzi znowu. I nie pomagało nic. Wołanie, prośby, groźby: "No chodź tutaj, cholero ty mała, przecież nic ci nie zrobię".
Dopiero drugiego dnia udało mi się ją jakoś zagarnąć, ale i to przy misce z mlekiem. Długo nie posiedziała na rękach. Zaraz uciekła. Ale już nie pod samochód, tylko kręciła się w koło mnie.

Nie mam pojęcia, ile może mieć ten kociak. Na pewno niewiele. Na pewno jest wychudzony. I na pewno przebywał z ludźmi.
Teraz, już prawie po tygodniu, dalej nie mogę jej złapać. Muszę poczekać, aż przyjdzie sama. Jak siedzę na schodach. Przyjdzie, podejdzie. Pokręci się w koło, połasi. Poociera o nogi, aż w końcu wskoczy na kolana. I tylko "Miau! Głaszcz mnie!".



Najchętniej wzięłabym ją do domu, ale niestety nie mogę. Mam już przecież dwie kotki, które od samego początku są we dwie i za nic w świecie nie podzielą się władzą w tym niewielkim (pokój-kuchnia-łazienka) królestwie.
Mała Cholera będzie więc podwórkowym kotem. Już jest. Kotem i maskotką podwórka.

Ot, kociomamstwo stosowane...


A Mała cholera macha do Was łapką.


Ina

5 komentarzy:

  1. Ktoś wiedział. gdzie podrzucić. resztki zwichrowanego sumienia nie pozwoliły mu utopić kotka. I całe szczęście.

    OdpowiedzUsuń
  2. widać w oczach wiele żalu...ludzie to bezduszne świnie jednak!
    jakie to szczęście,ze trafił do Ciebie...moze ktos go jednak przygarnie do domu, przed zimą

    OdpowiedzUsuń
  3. Słodka ta "mała cholera" :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja rownież nie zrozumie takiego postępowania wśród ludzi... jak tak można.... sama byłam kocia mama więc żal jest mi tej 'małej cholery'. Ostatnie zdjęcie jest rozbrajające :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No tak, ja też często-gęsto wolę zwierzęta niż ludzi, czyli aspołeczna jestem. Dobrze, ze kicia na ciebie trafiła, bo to różnie bywa. Mój Kajetek po kontaktach z homo sapiens, bo trudno toto ludźmi nazwać, do dziś ma takie miejsca na ciele, że jak dotykasz to kuli się biedny, kosci miał poprzetrącane od kopniaków, żebra połamane... Prezent na całe zycie. Nie dziw, ze na dzień dobry profilaktycznie gryzie ludzi. dziwne, że tylko facetów... Musieli się panowie dobrze zapisać w jego pamięci. A kicia, cóż! Charakterna dziewczyna! Będzie królowa podwórka. Ona tam rządzi!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde pozostawione słowo ;)

Copyright © 2016 Świat według Iny , Blogger