Dojrzewam
W cieniu jego skrzydeł
Jak larwa rozwijająca się na gnijącym mięsie
Dojrzewam
Z każdym dniem
Co raz więcej wiem
Co raz więcej stawiam pytań
Na które mi nie odpowie
Dojrzewam
Z przekleństwem na ustach
Pianą i grozą w oczach
Bo nie ma dnia, żebym nie myślała
Bo nie ma dnia, żebym nie wiedziała
Wiem o nim
Wiem o sobie
Dojrzewam
Myślę, że kiedyś mi to wypomni
A może ominie
Spławi
Jak nic nie znaczącą Wiolettę
A ja dojrzewam
Kim będę?
Będę?
Jestem
Dojrzewam
W nim
Z nim
Obok niego
W jego smutnym spojrzeniu
Zachrypiałym głosie
I plwającym kaszlu
Zawsze dla mnie będzie Mistrzem. Autorytetem, którego podważyć nie sposób. Nie ważne jakbyś chciał, jakbyś się starał. Ja zawsze będę miała przed oczyma obraz smutnego człowieka siedzącego w fotelu. Sam. W jednym ręku kubek, w drugim fajka. I nie obchodzi mnie ani to, co było w tym kubku, ani tym bardziej to, czym fajkę miał nabitą.
Więc siedzi w fotelu. Zapada zmrok. Na biurku leży sterta papierzysk. Pióro. Kałamarz. Bezład. Chaos. On siedzi. I te oczy. Czarne, wielkie, przeszywające pomimo upływu czasu. I ten smutek. Biały gołąb nie opuszczał go od dzieciństwa. Był przy nim zawsze. Widziałeś kiedyś równie smutnego człowieka? Równie nieszczęśliwego, równie samotnego? Człowieka, który miał jedno zaledwie marzenie. Marzenie, które nie spełniło się za jego życia. A i po śmierci nań plują. Więc pluń! Pluń raz wtóry! Ja wystąpię przed szereg, dmuchnę i popsuję powietrze! Ja szalona? Ja jestem. Czy przeklęta? Ktoś zapyta. Czy wariatka? Ja Judyta! Spróbuj tknąć palcem – obgryzę.
Z ogniem w oczach będę go bronić do końca swoich dni.
Więc siedzi. Z gołębiem przy boku. Ze śladami śliny u swych stóp. O czym myśli? Nikt tego nie zgadnie. Może o różach, którymi zawsze pachniała jego dusza. Bo kochał róże. Jednak nie żałował ich, gdy la płonął. Może o duchu? Czy już? Czy jeszcze? Może o sobie i o tym, jak mu źle. Może o matce. Może o tym, co jeszcze musi zrobić. Może nie wiedział która jest godzina. Siedział. Sam.
Świeca już powoli dogasa. On ma oczy jeszcze szeroko otwarte. Klatka piersiowa porusza się niemal niezauważalnie w rytmie wdech – wydech. Pewnie niedługo przyniosą mu kolację. Zwykł był jadać sam. Od początku. Siedzi. Może marzy mu się mały domek z wielkim ogrodem. Nad morzem? Nie, on woli ocean. Przecież ma zbawienny wpływ na jego zdrowie. Siedzi. A co siedzi na dnie serca? Nikt się nigdy nie dowie. Świeca już dogasła. Przekręcił głowę lekko w lewo. Zamknął oczy. Nie chciało mu się nawet wstawać. Nie, to nie lenistwo. To życie.
Może i miał wielkie mniemanie o sobie. Nie kłamał. Może i uważał się za geniusza. Był nim w istocie. Może… Ale jakie to ma teraz znaczenie? Był. Już go nie ma. Śpi i Nidy się nie obudzi. Śpi. I zasnął samotnie.
On, zawsze z tyłu. Zawsze w najlepszym wypadku drugi. On. Mój – nie mój. Narodowy. Tylko czemu naród ma go tam, gdzie nawet światło nie dochodzi? Wszak czerep rubaszny ciągle go skrywa. Nie doczekałeś się mój drogi wyswobodzenia. Ja też się pewnie nie doczekam.
Śpij. Niech spokój obejmie Twoje skołatane nerwy. I płuca.
Spij.
Ja będę.
Zawsze.
Ina
Zasnęłam i ja, za zimno dziś.
OdpowiedzUsuńWiatr rozpala zmysły i podsyca sny.
Nie ogrzeję ani dłoni, ani marmurowej duszy.
Nie wierzę, że istnieje ktoś, kto lód mój skruszy.
Chłód ze mnie przeistacza się, przemienia.
Nie wierzę, że jest ktoś, kto nauczy mnie istnienia.