Park pełen wspomnień


Chyba nie ma takiego parku, który przywoływałby więcej wspomnień niż Ogród Saski w mieście kawy i papierosów. I tych dobrych i tych gorszych. Różnych.


Bo to była miłość od pierwszego wejrzenia...


Ina, jako pilna i przykładna nastolatka, wraz z Anną, drugą taką samą nastolatką, grzecznie chodziły do szkoły i pięknie siedziały w ławkach. Co widać na załączonym wyżej obrazku ;)
No cóż... To był jakiś luźniejszy, majowy dzień. Nie było normalnych lekcji. Jakieś ustawianie stolików dla maturzystów czy coś takiego. Nie będziemy przecież w taki dzień siedzieć bezczynnie. Jedziemy do Miasta, o! Na stopa, a jak!
I pojechałyśmy. I pozwiedzałyśmy to i owo. I dotarłyśmy do Pasku Saskiego, który zachwycił nas obydwie.
- Tyyyy, słuchaj, wyobraź sobie, jakby to fajnie było, gdybyśmy się obydwie dostały na studia w tym Mieście. Znalazłybyśmy sobie jakąś stancję gdzieś obok Parku. Ale by było fajnieeee.
Tak myślały 17-latki.
Ale nie tylko tak. Bo w Parku Saskim jest coś w stylu oczka wodnego. Podeszły więc do tego oczka.
Bo podobno jak się wrzuci monetę do wody, to się wróci jeszcze w to miejsce. Tyy, ale to nie powinna być fontanna? Możeee, no i co?
Fontanna nie była potrzebna. Oczko było w sam raz. 17-letnia Ina zajrzała do swojego portfela i minę miała średnią. Kilkanaście groszy. Ot, cały jej ówczesny majątek. Złapała więc te grosze w garść i stojąc tyłem do oczka, rzuciła je przez lewe ramię. A co myślała rzucając? Chciałabym tu przyjechać z X...
A X był jej nieszczęsną licealną miłością.
I wiecie co? Nie minął miesiąc, a nastolatka zjawiła się w Parku ponownie, tym razem z Panem X ;)
Próbowałam później tej samej sztuczki wiele razy. Przy fontannach i nie tylko. Nigdy więcej jednak nie zadziałała. Pewnie dlatego, że nigdy więcej nie pozbywałam się w ten sposób wszystkich pieniędzy ;)
I ciekawostka taka. Ów Pan X ostatnio zmienił stan cywilny. A dowiedziałam się o tym będąc.... Jak myślicie, gdzie? ;)


Dwie nastolatki więc straciły dla tego Parku głowę. Ale mijał czas...
Nastolatki zdały maturę i składały papiery na studia. Ta na takie, ta na takie. Niby podobne, niby różne.
Koniec końców obydwie (po klasie i maturze biol-chem!), wylądowałyśmy na polonistykach. Z tym, że ja na uczelni U (tej lepszej), a Anna na K (gorszej rzecz jasna :)). Wspólne poszukiwanie stancji...
Ale Ina, słuchaj, bo jest taka opcja, że mam wujka w Mieście, który ma mieszkanie do wynajęcia. 
Nooo, możemy je zobaczyć, czemu nie. Mieszkanie niezłe. Pokój z kuchnią. Dla dwóch wariatek w sam raz. Na ulicy Cz-skiej. Tylko jechało się tam jakoś dziwnie, a moja orientacja w terenie w końcu jest praktycznie zerowa. I podobno ma być blisko do uczelni. Ale blisko, to znaczyyy...
Ooo, dziewczyny, chodźcie, to wam pokażę.
Wychodzimy z mieszkania. Jakieś 200 metrów i...
JezusssMaria! To przecież Park Saski!


Rok i pół. Tyle czas mieszkałyśmy razem przy Park Saskim. Najkrótsza droga na uczelnię wiodła właśnie przez park. Park, który jednak lepiej było omijać po zmroku. I Park, który późną jesienią i wczesną wiosną zwykłam nazywać "kurnikiem". Dlaczego? Tyyyle gołębi, taaaakie zapachy.


Park Saski bywa też groźny. Przekonałam się o tym na pierwszym rok studiów, zmierzając na swój pierwszy egzamin (literatura staropolska- - brr!). Styczeń. I wichura. Konkretna. W nocy prawie nie spałam bo, po pierwsze, uczyłam się (na ostatnią chwilę? Norma taka...), po drugie, ciężko było zasnąć przy takim wietrze za oknem. Ale egzamin to egzamin. Wybieramy się i idziemy. Przez park - jak zawsze. I już w zasadzie byłam przy wyjściu. Coś tylko podkusiło mnie, żeby odwrócić się na chwilę. Odwróciłam się i zobaczyłam jak... wali się drzewo. Na chodnik, po którym przechodziła kilka sekund wcześniej. Ojjj...


Latem Park daje przyjemny cień i chłód. A pewne lato było upalne... Oj, wróć, to akurat nie było lato, tylko wiosna. Ale dzień gorący. A ja umówiłam się z E na powtórkę z gramatyki. Miałyśmy uczyć się u mnie, ale że ona nie wie jak do mnie trafić, to najlepiej będzie spotkać się pod Saskim. O 14(chyba). No okej. Pech chciał, że tego dnia nie czułam się dobrze. Fatalnie wręcz. Nic groźnego, takie normalne, regularne dolegliwości. Ale skoro się umówiłam... Zażywszy garść środków przeciwbólowych, wywlokłam się z domu. Stoję pod Saskim. Czekam. Ale nikogo nie ma, a ja już ledwo daje radę stać, kulę się z bólu.. Dzwonię więc do E.
Już czekasz? A to nie umówiłyśmy się na 15? Ale spoko, to już się zbieram i zaraz będę.
Dłużej czekać na takim słońcu już nie mogłam. Do domu wracać już się nie opłacało. Schowałam się więc do parku, ale niewiele mi to pomogło. Gdzieś by usiąść, cokolwiek... Ławki - albo zajęte, albo na słońcu. A ja już wysiadam. Co mi pozostało? Znalazłam jakieś drzewo, pod którym się położyłam. Cóż, większość mijających mnie ludzi pewnie miała radochę (oooo, napiła się i śpi!). Zainteresowała się mną tylko para staruszków. Podeszli, zapytali czy na pewno wszystko w porządku, czy dobrze się czuję itp. I zaczekali ze mną na koleżankę.
A koleżanka pomogła mi dotrzeć do mieszkania i sprzedała mi cudowny patent na bólowe dolegliwości.Cola! Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że może w tym pomóc. Ale tak. Zadziałała. I dało radę zrobić tę powtórkę z gramatyki.


Pewnej nocy, po Park Saskim nerwowo biegały dwie osoby. Nerwowo, bo szukały (i znaleźć nie mogły) trzeciej. Mnie.
To byłą impreza we trójkę. Impreza, na której dowiedziałam się "zbyt wiele", a ponieważ byłam olewana, zrobiłam wyjście w stylu angielskim. Chociaż nie, najpierw kulturalnie ostrzegałam, że "któregoś razu nie wrócę z tej fajki". Nie pomogło. Tak więc, któregoś razu nie wróciłam "z fajki" do mieszkania, tylko poszłam przed siebie. Bo przecież miałam o czym myśleć.
Nie mam pojęcia, dlaczego akurat w Saskim mnie szukali. Bo akurat tam nie poszłam. Poszłam na huśtawki. Poszłam na Krakowskie. Poszłam przed siebie. I tak łaziłam, z głową spuszczoną, wzrokiem wbitym w chodnik.I nagle stanęłam jak wryta, bo oto na tym chodniku zobaczyłam leżącą białą różę. Ktoś zgubił? Dziewczyna wyrzuciła? Nie chciała przyjąć przeprosin? Milion możliwości. Milion opcji. I... dlaczego akurat ja ją znalazłam? I dlaczego w takim momencie? Przypadek? W przypadki nie wierzę. W cuda też nie. Więc? Więc podniosłam tę różę i powoli zaczęłam wracać do domu.


Zwykły Park. A tyle wydarzeń. Tyle wspomnień. Musiałam więc pokazać go Julkowi, jak byliśmy razem w mieście kawy i papierosów.


Ale spójrzmy prawdzie w oczy. O tej porze roku, Park Saski nie wygląda zachęcająco. Choć jeszcze 1,5 miesiąca tem prezentował się nieco inaczej:



Ale... Co z tego? Co z tego, że jest szary i bury? Co z tego, że nie ma zieleni i nie jest kolorowo?
Są na przykład pawie...


Choć nie było ich za "moich czasów".

Ale nawet w szarym Parku są wspomnienia. Chowają się za drzewami i pod kamieniami. Czają się za krzakiem i za zakrętem alejki. Są.


I dlatego wczoraj zmokłam. Bo będąc z krótką wizytą w mieście kawy i papierosów, nie mogłam sobie odpuścić spaceru po Saskim...



Ina

3 komentarze:

  1. Jak ten czas leci:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A wszystko w tym Saskim :)
    Fajnie tak sobie powspominać

    OdpowiedzUsuń
  3. yay, Saski <3
    przypomniały mi się najlepsze czasy studiowania :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde pozostawione słowo ;)

Copyright © 2016 Świat według Iny , Blogger