Tekstem o tekstach i tekście

Opanuj się i chłodno podejdź do sprawy. Ale jak tu się opanować, do ciężkiej cholery, kiedy ciągle czuje kamienie pod oczyma, chociaż nie płakałam?
Dziś o tym, co nas boli, co siedzi głęboko i wydostaje się na światło dzienne tylko pod wpływem określonego bodźca.
Wspomnienia.
Bo pisanie, dla mnie, to rodzaj terapii. Może zdołam się uspokoić?
Dobra książka.
To wbrew pozorom nie taka, która jest dobra. To taka, po przeczytaniu której, coś wewnątrz się dzieje. Niezależnie od tego, czy jest to wzruszenie, wkurzenie, oburzenie czy inne E-niee.
Bo jak to stwierdził Pan Rymkiewicz, z duchami trzeba rozmawiać. Nie beznamiętnie i służalczo uznawać ich wielkość i bić pokłony.
Ro-zma-wiać. A to, wbrew pozorom, trudna umiejętność.
Co rozumiem pod pojęciem duch w tym momencie? Ciężko stwierdzić. Powiedzmy, że autorytet. Niekoniecznie dla mnie. Ale dla kogoś. Dla bliżej nieokreślonego kogoś.
Manuela Gretkowska Polka.
Spokojnie, to nie recenzja tym razem. Ale zacznijmy od początku.
Autorka? Cóż mogę o niej powiedzieć? Nie piłam z nią bruderszaftu, nie znam jej, nie wiem, jaka jest. Tak, siłą rzeczy powstaje w głowie pewien obraz zbudowany z garści pseudoinformacji, jakimi karmią nas media. No i co?
Powiem szczerze, zatrzymałam się w rozwoju na etapie przełomu XIX i XX wieku. Tak zwana literatura współczesna jest dla mnie czarną chmurą, która odstrasza swym widokiem. Nie zagłębiałam się w nią bardziej nigdy i raczej tego nie zrobię. Oczywiście, nie jestem totalną ignorantką. Czytałam różne teksty, niektóre uważam za genialne (cudowna prostota Twardowskiego, rozkładający na łopatki Barańczak), niemniej wolę „swoje” starocie. Gretkowska była więc dla mnie po prostu kimś z tej czarnej chmury. Człowiekiem, o którym nic nie wiem. Tak samo jak o sześciu miliardach innych chodzących po ziemi wiem tylko tyle, że są.
Polka wpadła mi w ręce przypadkiem. Przyjaciółka mi pożyczyła. Nudzę się co dzień, mogę więc czytać. A to powinno-mi-się-spodobać.
Książka o ciąży? Podejście sceptyczne. Tak, że pozwolę sobie zacytować fragment:
Pamiętnik ciąży? Faceci nie uwierzą[…]. Jakieś rodzenie, ciąża? Niemęskie. Niekulturalne. Baby powiedzą: „Wielka rzecz, brzuch sama nosiłam, nikt mi się tu mądrzyć nie będzie”.
Zatem, niech będzie. „Wielka rzecz”, „brzuch sama nosiłam”, „nikt mi się tu…”, no ale. Ale właśnie. Gretkowska się nie mądrzy. Przynajmniej ja takiego wrażenia nie odniosłam. A brzuch sama nosiłam. Wielka rzecz? A właśnie że wielka!
Zastanawiam się, czy Gretkowska czytała recenzję swojej książki. Czy się śmiała? Tak, jak Adolf Nowaczyński oduczył się śmiechu czytając Próchno, lecz spodziewał się odzyskać tę zdolność po lekturze jego recenzji. Ale ja wiem, znów wracam, do moich staroci. Ileż to ja razy śmiałam się czytając fragmenty recenzji czy opisów zamieszczanych najczęściej na tylnej stronie okładki. Tak było i tym razem. Ale to pewnie akurat wina wydania. Tego, które miałam w moich łapkach.
Ale o co mi tak naprawdę chodzi? O wspomnienia przecież. Myślę, że Gretkowska musiała się z czymś liczyć. Mianowicie z faktem, że te iksy i igreki kobiet, matek czytających Polkę będą ją porównywać. Porównywać ze samą sobą. Chociaż każda ciąża jest inna, tego nie da się uniknąć. Po prostu nie da.
A więc, zacznijmy porównywanie. Chociaż w zasadzie ciężko jest porównywać. Do samej siebie? Nosz kurwa mać i jasna cholera! Bądź co bądź, osoba publiczna, celebrytka i jakaś tam baba z zapadłej wsi.
Obawy te same (odliczanie, kiedy tylko minie okres zagrożenia poronieniem), paranoje te same (marzenie o prywatnym USG), ale nie wszystko to samo. Nie rzygałam, nie mdliło mnie. Dlaczego zawsze w filmach/książkach ciąża = sedes? Czy może tylko ja jestem jakaś dziwna? Nie miałam żadnej z typowych dolegliwości. Poza tym, strzelałam z wiatrówki, chodziłam na koncerty, jeździłam samochodem (do dnia porodu), chodziłam na obcasach i myłam okna (tak, kurwa, tak!). Ale moja ciąża daleka była od ideału. Kilka leżeń w szpitalu, w ciul stresu, tabletki na podtrzymanie. A czułam się wyśmienicie przez cały czas!
Ale ja nie o tym chciałam.
Zbliżając się do sedna.
Jedną z głównych obaw autorki było to, że gdy przyjdzie sądny dzień, nie przyjmą jej do szpitala z powodu przepełnienia.
U mnie – inaczej. Daleki wschód. Jeden szpital na powiat. Dzieci rodzi się tyle, co kot napłakał.
Ale jeśli coś będzie nie tak?
Jeden, no może dwa inkubatory na cały szpital. Brak masy sprzętów. Wcześniak? Zapomnij. A jeśli urodzę wcześniej? Znajoma urodziła. I rodziła ze świadomością, że dziecko nie przeżyje. Bo nie ma sprzętu, nie ma opieki tak specjalistycznej, nie ma… Nosz kurwa! Niby żujemy w XXI wieku! To dziecko umarło, a co będzie z moim?
Więc wreszcie najważniejsze.
To, co Gretkowska miała (10 lat temu!) to dla mnie luksus. Luksus, którego nie miałam. Zazdroszczę? O tak! Człowiekiem jestem i nic co ludzkie…
Choć w zasadzie nie powinnam narzekać. Nie miałam wcale złej opieki. Mogło być gorzej. W zasadzie poród był gładki i sprawny.
Ból, boli, boli…
Że co? O bólu pisze kobieta, która jechała na znieczuleniu?  Tak, chciałoby się powiedzieć, co ci do tego?
Znieczulenie. To u nas ciągle fanaberia tych, którzy mają pieniądze. Rzuciło się babom na mózg i jeszcze chcą, żeby nie bolało. Mnie jednak nie stać na taki luksus. Gdyby ktoś chciał mi je dać od tak – wzięłabym bez zastanowienia czy nawet mrugnięcia.
Bolało kurewsko. Nie, nie krzyczałam. W najgorszych chwilach zaciskałam pięści i cicho skomliłam.
Ale przeżyłam.
Tak, jestem za wprowadzenie bezpłatnego znieczulenia. Ale gdy czytam, jak znieczulona kobieta piszę o tym, jak boli, to mam ochotę krzyknąć:  „A co ty kurwa możesz wiedzieć o bólu?!”.
I co jeszcze powiem? Czuję się lepsza. Od Gretkowskiej. Od tych wszystkich bab, które rodziły ze znieczuleniem. Nie mówię o cesarce, bo są przecież różne sytuacje. Znajoma po cięciu zaliczyła depresję. Nie urodziła własnymi siłami, nie czuła się więc kobietą. Ale to przecież nie tak!
I ja nie odzieram nikogo z kobiecości. Nie nazywam nikogo gorszym (choć brzmi to paradoksalnie, prawda?). Ale jest w głowie coś, czego się nie pozbędę, a co mówi: „Dałaś radę. Sama. Zniosłaś to. Jesteś zajebista”.
I mam nadzieję, że wszystkie baby rodzące z tym cholernym bólem, czują się teraz lepsze. „Bo pani z TV krzyczała, że boli, a była znieczulona. A ja nie byłam i przeżyłam”.
I co na koniec?
Mój skarb ma 2 lata. Kiedyś napisałam tekst o porodzie, ale znają go nieliczni. Nie, nie dlatego, że uważam go za nazbyt osobisty. Choć osobistości odmówić mu nie sposób. Ale przecież Wielka rzecz, nikt mi się tu mądrzyć nie będzie. A ja nie jestem Gretkowską, żeby takie rzeczy pisać.
Ale ta książka przypomniała mi o moim tekście. I o tym ile pracy i chusteczek kosztowało mnie jego napisanie. Wiem, że jest dobry. Ale równie dobrze wiem, że w swojej głowie na zawsze pozostanę autorką tego jednego, jedynego tekstu.
Co do Polki Gretkowskiej – to dobra książka. Choć ciągle się śmieje z recenzji.




Ina

1 komentarz:

  1. A ja się boję. Nie chcę. Trzęsę się na samą myśl "że". Mąż namawia, przekonuje. Ja nie czuję się gotowa, nie chcę i koniec. Mąż mówi "zegar tyka", ja nerwowo przełykam ślinę. Czasem udaje mi się pomilczeć, ale przy Nim trudno. On - mistrz rozmów, ja - raczej słucham, czytam, myślę... Nie chcę się mądrzyć i czasem mam nadzieję, że jednak ominie mnie to "co ludzkie" albo raczej, to "bycie kobietą"... Ale przecież czas nas zmienia, prawda?

    :*

    Wiesz Kto

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde pozostawione słowo ;)

Copyright © 2016 Świat według Iny , Blogger