Upór... I to gorzej niż ośli


Pisałam już niejednokrotnie o uporze. Ale oto wspomnieć o tym muszę po raz kolejny. Bo jestem uparta. Nie, nie jak osioł. Jak koziorożec. I jeżeli ktokolwiek myśli, że najbardziej upartym znakiem zodiaku jest baran, to jest w ogromnym błędzie. A życiu nie spotkałam bardziej beznadziejnie upartych stworzeń niż koziorożce. I nie mówię rzecz jasna tylko o sobie. Bo akurat koziorożców znam wiele. I każdego z nich cechuje ten sam głupi upór.

Bo jak raz coś wpadnie do tej chorej głowy...

Chciałam pojechać w góry. Bardzo chciałam pojechać w góry. To nic, że w tym roku byłam już na wakacjach, nad morzem. Ale góry to góry. Ciągnie mnie w nie i koniec.

Nie w byle jakie góry. W konkretne. Już od dawna miała upatrzone miejsce. I wiedziałam, co chcę zobaczyć. Nawet Julkowi obiecałam, że się tam wybierzemy.

Znalazłam dogodny termin. Długi weekend sierpniowy - to wydawało się idealne. Gorzej było z połączeniem. Pociągi nie pasowały mi kompletnie. A w dalekobieżnego busa  bałabym się wsiąść z Julem. Ale przecież dla kogoś takiego jak ja to żaden problem, prawda? Zawsze można wsiąść w auto, bo w końcu mam samochód... Ale decyzji tej nie podjęłam w 5 minut. Zastanawiałam się długo, zanim ostatecznie się zdecydowałam. Dlaczego?

Bo, choć kierowcą jestem dzielnym, to jednak niedzielnym. A to będzie ponad 600 km w jedną stronę. Do tego w nocy. Do tego z dzieckiem. A obok mnie nikt nie będzie siedział i nie będzie pilnował, abym nie zasnęła. A drogi przecież nie znam. I do tej pory nie zapuszczałam się dalej niż jakieś 100 km od domu... Ale mimo wszystko zdecydowałam, że pojadę. Wiedziałam, że sobie poradzę. Ale inni nie. Moja mama o mały włos nie dostała zawału, jak to usłyszała. "A co zrobisz, jak nagle zepsuje ci się samochód" - pytała. A ja, najszczerzej jak tylko potrafiłam odpowiadałam jej: "Jak to co? Powinnaś wiedzieć. Stanę na środku drogi i zacznę płakać". Prób nakłonienie mnie do zaniechania panów było wiele. Ale problem w tym, że im więcej mówiono mi o tym, że to głupi i nieodpowiedzialny pomysł, tym bardziej, tym bardziej mi się on podobał. Przepraszam, ale ja jestem za słaba? Ja sobie nie poradzę? Poza tym... Decyzja była już podjęta.

Dzień wyjazdu zbliżał się wielkimi krokami. Udało mi się umówić z koleżanką. Miała połazić z nami po szlakach. Ale miałyśmy się spotkać dopiero na miejscu. Nocleg już zaklepany, pieniądze (tyle, aby się wyrobić, nic ponad stan) odłożone.

I "BUU!" po raz pierwszy. Przez własną głupotę (o której aż wstyd pisać) straciłam część funduszy. Nie dało się nie przeklinać. Ale nic to. Okroimy budżet. Damy radę. Jakoś. Wyjazd już co raz bliżej.

"BUU!" po raz drugi. Jakieś trzy dni do wyjazdu. Ot, tknęło mnie. Zajrzałam do dokumentów auta. Byłam święcie przekonana, że opłaty są jeszcze dłuuugo ważne, co najmniej do września. A tu chochlik - okazało się, że już dwa miesiące jeżdżę bez przeglądu! Znowu zaklęłam. Nawet się popłakałam. Czyżby jakieś fatum? Wszyscy mówią: nie jedź, samochód też?

Przegląd szybko załatwiłam. Ale przez to skurczyły się fundusze. Ale, ale... Przecież taka głupota jak pieniądze nie może mnie powstrzymać przed wyjazdem, prawda? Rozpoczęłam więc kombinatorkę stosowaną. Uśmiechnęłam się tam gdzie trzeba. I pożyczyłam co trzeba. Zastaw się, a postaw się? Czemu nie?

Dzień przed wyjazdem dopadł mnie przedwyjazdowy stres. I to jaki! Nic, tylko chodzić i ryczeć. Koty mnie nie rozumiały. A ja miałam ochotę zacząć strzelać z pistoletu do każdego, kto zadawał mi pytania w stylu: "nie boisz się sama jechać tak daleko?" (nie, nie boję się, jestem blondynką i nie mam pojęcia, z czym się wiąże takie podróżowanie, a poza tym jestem głupia i nie mam pojęcia na co się porywam, prawda?).Próbowałam wyjść ze znajomymi wieczorem, odstresować się... Ale cisza. Nie ma czasu. Kolejny znak?

Dzień wyjazdu. Koleżanka pisze do mnie, że w rejonie, do którego się wybieram, ogłoszono zakaz wstępu do lasów. Bo upały, bo susza, bo wysokie zagrożenie pożarami...
Nosz cholera! Teraz? Czyżby wszechświat naprawdę mówił mi, że mam zostać w domu?
Nie, nie i jeszcze raz nie! Nawet jak nie będę mogła przebyć zaplanowanych tras to i tak będę miała co zwiedzać. Nie, nie wycofam się. Nie teraz.

Jadę!

...

Wróciłam cała i zdrowa, Julkowi nie stała się żadna krzywda, nikomu obcemu również nie skasowałam samochodu. Nie zasnęłam za kierownicą, w trasie zgubiłam się tyko kilka razy, ale za każdym bez problemu znajdywałam tę właściwą drogę. Pieniądze, które pożyczałam, przywiozłam z powrotem, bo okazało się, że wyprawa pochłonęła mniej niż przewidywałam. Zakaz wstępu do lasów był, owszem, ale nie dotyczył szlaków turystycznych. Poza tym, susza suszą, a ja podczas dwóch dni łażenia zdążyłam zmoknąć trzy razy. I popsułam aparat. I nie zobaczyłam wszystkiego, co chciałam zobaczyć. Mam więc powód, aby tam wrócić.

Było cudownie. Nie żałuję.

Może i ten upór jest beznadziejnie głupi, ale dobrze mi z nim.



A Rudawy Janowickie są przepiękne ;)

Ina

4 komentarze:

  1. Ojjj ja znam bardzo upartego lwa i bliźnięta i muszę sobie jakoś z nimi radzić. A każde upiera się w innym kierunku!
    Bardzo dobrze że pojechałaś :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, z bliźniętami mam zazwyczaj kompletnie nie po drodze. Lwów z kolei znam mało, więc się nie wypowiem ;)

      Usuń
  2. No! a ja znam takiego jednego, podobnego koziorożca ;)))))

    Fajnie tak uprzeć się i pokonać własne lęki oraz "przeciwności losu" :)) ...szkoda, że aparat popsuł się ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano szkoda... Ale jeszcze kilka zdjęć zdążyłam zrobić ;)

      Usuń

Dziękuję za każde pozostawione słowo ;)

Copyright © 2016 Świat według Iny , Blogger